poniedziałek, 16 marca 2015

Taaaaaaaaaaaaka porcja endorfiny! Siła regeneracji!

Wczoraj, czyli w niedzielę wypadł mi dzień wolny. Normalnie pracuję w weekendy i w trakcie tygodnia mam wolne 2 dni lub 1... no cóż, "bo to Polska, nie elegancja Francja...", jak mawiał pewien poeta. Tak czy inaczej miałem wczoraj wolne. Tak mnie nosiło... tak chciałem coś porobić, iść na siłownię, albo chociaż pobiegać 20 min. Ale nie. Udało mi się nie wyjść nawet na spacer. Chciałem iść na spacer na drugi koniec miasta do Lidla żeby nagrodzić się jakimś kiwi lub innym kalafiorem za wytrwanie w dniu regeneracji, ale okazało się, że za 30 min zamykają. Niby mogłem samochodem pojechać i zdążyć, no ale ostatecznie postanowiłem już zostać w domu.
Wstałem około 10-11 rano, wypoczęty jak nigdy. Jadłem same dobre i zdrowe rzeczy, około 2700 kcal! Normalnie zjadam 2200 w dni nietreningowe i do 2800 w treningowe. Naładowałem się węglowodanami.
Leżałem, oglądałem filmy, grałem na kompie, buszowałem po necie, czytałem książkę i czas jakoś zleciał do 20, o której poszedłem spać.


Dziś wstałem o 5 rano, odrobiłem pańszczyznę i o 14 zjadłem zdrowy kaszowo-warzywno-serkowiejski posiłek. Odczekałem chwilkę i pojechałem na siłownię.
Jutro raczej nie pójdę na siłownię z braku czasu (ech :(), więc postanowiłem zrobić ostry trening nóg, dojechać je później na bieżni i na koniec zrelaksować się na rowerku.
By jutro znów odpocząć, wyleczyć ewentualne zakwasy i znów przygotowywać się do weekendowych zawodów na 5 km!

Jakie było moje zaskoczenie, standardowo 10 min rozgrzewki. Normalnie robię to na rowerku, ale dziś wybrałem orbitreka. Tak jakoś, bo na rowerek przyjdzie czas później przecież.
Wybrałem tryb cardio. Orbitrek sam dobiera odpowiednie obciążenie żebyśmy utrzymali odpowiednie tętno. Minęło 10 min, a ja tylko troszkę się spociłem. Nie zmęczyłem się wcale.
"Dziwne" pomyślałem, ale to dobry znak. Zaplanowałem około 5 ćwiczeń z obciążeniem. Najpierw czworogłowy i dwu głowy Dodawałem co serię 10 kg obciążenia, doszedłem do 150 i robiłem bez problemu. I jeszcze czułem zapas. WOW!.
Potem mięśnie dookoła kolan. Przywodziciele itp. Nie chcę nazw podawać dokładnych bo sam nie wiem czy dobrze je nazywam. Tu poświęcam dość sporo czasu. Są to bardzo ważne mięśnie dla biegacza. Mocne kolana = długie bieganie bez problemów.
I tu też co serię zwiększałem obciążenie. Do takiego stopnia że po każdej serii czułem jeszcze moc. Dopiero ostatnia mnie zmęczyła trochę, ale dałbym radę jeszcze.
Postanowiłem jednak nie szarżować. Wiadomo jak może się to skończyć. Więc pomyślałem sobie, że spoko, następny trening nóg to będzie hardcore!
Później przysiady. Z obciążeniem znów zwiększanym co serię. I tu było już ciężko, bo od razu wystartowałem z jakimiś dużymi ciężarami. Ale zrobiłem.
Później znów czworo i dwu głowe, ale tym razem już tak że czułem same głowy przy kolanach.
Na koniec mięśnie łydek z takim obciążeniem że łydki paliły żywym ogniem.

30 min i trening skończony. Można iść na moją ukochaną bieżnię :D
Nastawiłem sobie 5 km, i biegłem spokojnie, co jakiś czas zmieniałem tempo, trochę dodawałem, jak leciała super muzyka to biegałem dużo szybciej (tylko do końca piosenki, dasz radę!).
I wtedy przyszła ona... boginii strefy fitness. Normalnie przyglądam się jej boskim kształtom z rowerka. Ona maszeruje na bieżni dość często. A może to ja po prostu mam szczęście i przychodzi zawsze jak ja jestem w strefie fitness po treningu siłowym? NIEWAŻNE.
Ważne, że przyszła. i wybrała bieżnię obok mnie :D I maszerowała. A mi został kilometr tylko...
Wiadomo co zrobiłem. Dodałem jeszcze 5 kilosów.
I tak sobie biegłem, prawie nie czując zmęczenia... dzień regeneracji zdziałał cuda.
Czułem, że mogę przebiec maraton, jeśli nie ultramaraton, i to górski.
No ale wszystko co dobre szybko się kończy... i kilometry szybko zleciały.
Miałem siłę jeszcze pobiec, ale trzeba się było skupić na rowerku, w końcu godzina przede mną jazdy, a już ponad półtora tu siedzę. Energia się w końcu skończy więc lepiej nie wyjść przypadkiem na janusza biegania bieżniowego.
Zająłem miejsce na rowerku, podziwiając wspaniały widok i mogłem sobie pedałować (haha!).
Czas biegł szybko, boginii skończyła swój trening i poszła, a mi zostało jeszcze 5 km do przejechania (20 już przejechałem), więc zrobiłem sobie bardzo mocne interwały na ostatnich 5 kilometrach.

Za często robię interwały! Ale trudno tam, może nic złego się nie stanie. W międzyczasie przez strefę fitness/kardio przewinęła się masa dziewczyn.
Sam już nie wiem czy bardziej lubię siłownię czy strefe fitness... xD

Wiem na pewno, że dzisiejszy dzień był MEGA udany.
- 30 min mocnego, siłowego treningu nóg.
- 10 km biegania (59 min)
- 25 km na rowerze (59 min)

Bardzo dobry humor. Baaaaaaaaardzo. To pewnie przez te endorfiny. Takiej ilości jeszcze chyba nie wypuściłem do organizmu nigdy.
A może to coś innego?

Jutro dzień regeneracji, szkoda bo poszedłbym na siłownię. Ale mam tylko troszkę czasu rano... a rano jej pewnie nie będzie... Więc regeneracja.

W środę mocny trening siłowy i znów po godzince biegania i pedałowania. W weekend zawody!
A muszę jeszcze znaleźć czas na bieganie po mieście... Jak!?  Może w piątek?! Nie, w środę też nie za bardzo... Bieżnia w ogóle mnie nie męczy, nie ma takich obciążeń jak przy bieganiu po mieście.
Chodzi mi głównie o aparat ruchu. Czas ucieka, jak się przygotować żeby tego nie spieprzyć za bardzo :D?

Muszę się z tym przespać!

Do następnego razu!

1 komentarz :

  1. Ciekawy wpis. Ze swojej strony polecam także zajrzeć na stronę https://mejores-suplementos.es/3-polemicos-frotamientos-para-la-caida-del-cabello/ gdzie znajdziesz wiele artykułow na temat zdrowia.

    OdpowiedzUsuń