niedziela, 26 kwietnia 2015

Pierwszy bieg na 10 km!

19 kwietnia 2015 odbył się mój pierwszy bieg na 10 km. Nie byłem zadowolony z przygotować, nie czułem się w formie, wręcz przeciwnie. Chociaż w tym temacie też przechodziłem ze skrajności w skrajność.
Albo czułem się świetnie i chciałem biec już zaraz, albo znów czułem się źle i wszystko mnie bolało.
Ale końcu nadeszła niedziela i dzień startu.

Tym razem nie byłem już tak zestresowany. Przespałem noc spokojnie :) Jak zwykle nie ogarnąłem odbioru pakietu startowego wcześniej więc musiałem stawić się w godzinach 9:00-10:00.



Pogoda nie dopisała. Było zimno, zanosiło się na deszcz. Nauczony doświadczeniami z biegu na 5 km ubrałem się bardzo ciepło :D Odebrałem pakiet startowy w którym nie było nic ciekawego, ot standard. Kilka ulotek, tabletki na kontuzje itp.



Pospacerowałem nad brzegiem zalewu - uwielbiam wodę. Porozciągałem się, pochodziłem, wszedłem jakiejś kobiecie do toy-toya (czemu się nie zamknęła?!). Jej mina jak nerwowo wciągała na siebie ubrania... bezcenna... moja pewnie też. Zamknąłem się w toytoju obok i bałem wyjść po tym traumatycznym przeżyciu...


15 min przed startem korzystając z doświadczenia z poprzednich zawodów ustawiłem się w czołówce startujących zawodników.
3 min do startu, ogarnąłem się, odpalam endomondo i jak zwykle w takim momencie nie łapie sygnału... w ogóle nie chce się nic włączyć w endomondo... cały tel nie reaguje... no ku^%$.
Szybki restart, nic. Kolejny restart... 10, 9, 8, 7... hahahaha, startujemy. Biec bez endomondo czy poczekać aż się włączy?
W sumie jest elektroniczny pomiar czasu, zanim nie przebiegnę lini startu to nie powinno się włączyć odliczanie mojego czasu...
No dobra to czekam. Wszyscy pobiegli, zostałem sam na starcie, GPS OK, muzyka start, biegniemy :D

Jakieś 500 metrów straty do ogona, jakiś kilometr do czołówki... No trudno, zaczynamy od sprintu dzisiaj.

Ogon dogoniłem bardzo szybko, znów zacząłem bieg w ogonie, ale to nic. Fajnie się wyprzedza ludzi. To chyba będzie moja taktyka na biegi, zaczynać z tyłu i wyprzedzać cały czas.
Nie miałem standardowego kryzysu na początku, biegło mi się lekko i przyjemnie. Mijałem masę ludzi. Tym razem było ponad 1000 osób.
Wyprzedzałem ich całymi dziesiątkami. Super uczucie :) I czułem, że mogę jeszcze szybciej. Jeszcze mocniej.
Ale hamowałem się. Nie zostać pistoletem którego będą dziewczyny wyprzedzać na koniec wyścigu :D
Teraz żałuję że nie przycisnąłem mocniej. Ale pewnie każdy tak ma już po biegu.

Pierwsze 5 km przebiegłem w około 23 min! Co jest jeszcze lepszym wynikiem niż ostatnia życiówka z biegu na 5 km.
Potem biegłem dość spokojnie, zbyt spokojnie. Przyjąłem taktykę "wyprzedzić grupkę, chwilka odpoczynku w tempie w jakim biegną ludzie obok i znów wyprzedzamy".
Generalnie cały bieg tak biegłem.
Mogłem robić jednak krótsze odpoczynki. Wynik byłby jeszcze lepszy. Dałbym radę.

A może nie? Od 5 kilometra biegliśmy już brzegiem zalewu i gdzieś tam na horyzoncie widać było metę.
Po 8 kilometrze nadszedł pierwszy kryzys. Spojrzałem na metę i pomyślałem "o ku*^#  jeszcze tak daleko xD?"
Ale wyprzedzałem dalej, zaczął się jeden z 2 finishowych podbiegów.
Czułem, że zaczyna brakować mi powietrza, ale nie zwalniałem, a przynajmniej niż bardziej niż osoby obok. Nie mogę wytrzymać jak ktoś mnie wyprzedza :D

Jakoś wbiegłem na górkę i zobaczyłem, że meta nie jest tam gdzie myślałem że będzie. Była dalej... A ja na górce dałem już z siebie wszystko myśląc, że to już meta...
Została ostatnia prosta, jakieś 300 metrów. Może mniej. Zaczęły się tłumy wzdłuż trasy, reflektory, kamery, światła doping... :D Wszystkim włączył się sprint, więc i ja przycisnąłem znajdując w sobie jakieś resztki energii.
Przebiegłem metę, odebrałem medal, izotonik, stanąłem i patrzyłem.
Na tłumy, na wyniki, na wszelkie atrakcje jakie były przygotowane na mecie. I myślałem sobie "szkoda że to już koniec, fajnie się biegło, w sumie to nawet nie jestem zmęczony" :D
Mógłbym przebiec jeszcze jeden raz spokojnie :D

Niedługo na pewno wybiorę się na tą trasę i sprawdzę jaki będę miał czas.

Teraz było 46:59.

Poza super medalem z wygrawerowanym czasem dostałem też koszulkę. Jestem z niej super zadowolony :D Piękny kolor, idealnie na mnie leży... Ale jeszcze w niej nie biegałem. Chyba trzymam ją na specjalną okazję.



Jeśli chodzi o sam bieg, jestem bardzo zadowolony. Może nie z samego biegu, bo myślę, że mogłem to lepiej pobiec. Ale z samych zawodów jestem bardzo zadowolony. Super przeżycie wziąć udział w czymś takim.

Przede mną maraton sztafetowy za 15 dni. Potem półmaraton w wakacje. A w międzyczasie mam nadzieje parę innych zawodów.
Postanowiłem ogarnąć nieco treningi i przygotowania do kolejnych występów. Podzielić treningi na siłę biegową, szybkość i długie wybiegania.

Ale o tym w kolejnych wpisach :)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz