Nie mogłem się już doczekać dzisiejszego dnia. Opracowałem cały plan biegu, kilka planów. Przygotowywałem się od powrotu po kontuzji do moich pierwszych zawodów w życiu. Zmiany w pracy wypadły mi idealnie, 2 dni wolnego przed samym dniem biegu. Rewelacja.
Cały tydzień ciężkiego treningu za mną. Uważałem żeby się nie przetrenować. Plan dopracowałem co do dni. Piątek czyli pierwszy dzień wolnego to ostateczny sprawdzian na świeżym powietrzu, bo cały tydzień trenowałem na siłowni na bieżni mechanicznej.
Sobota pełna regeneracja. Nie ruszanie się z łóżka/stołka przed kompem. Ewentualnie mały spacer do sklepu.
Niedziela = zawody. Poprawienie życiówki (28 min) z treningów co najmniej o minutę. Celowałem w czas 27 minut. Na początek to dobry plan, pomyślałem.
Jednak obudziłem się w piątek z bólem gardła i wszystkich mięśni... "No ładnie KUR#%" pomyślałem sobie...
Oczywiście nie poszedłem na trening. Przeleżałem piątek, byle mi się polepszyło na niedzielę...
Sobota też przeleżana/przespana. Spałem do 11, później położyłem się w trakcie dnia, byłem taki słaby... wieczorem spacer do sklepu (dalszego) żeby się rozruszać trochę. Wróciłem i spać.
Niedziela. Dzień start biegu o 12:00. Odbiór pakietów do 11:00. Budzik na 8:30 żeby zdążyć sobie ugotować kaszę na śniadanie, chociaż wszyscy polecają białe pieczywo. Nie jem białego ani żadnego innego pieczywa od dawna więc nie chciałem ryzykować.
Obudziłem się już o 6:30. Nie mogłem dalej spać. Gardło dalej boli, głowa już nie, mięśnie też nie. Może to jednak nic poważnego? Właściwie to czuje się coraz lepiej. Adrenalina rośnie, chyba nie usiedzę przed tym kompem :D
To moje pierwsze zawody... Niby tylko 5km, ale duże przeżycie dla początkującego biegacza jak ja :)
Ugotowałem sobie kaszę gryczaną z ryżem i warzywami. Do tego jogurt naturalny i kawa. A przed samym startem banan.
Zjadłem i czekałem. Kawy nie piję, ale podobno fajnie pobudza i daje kopa na bieg. Wypiłem ją o 10. Banana nie zjadłem przed samym startem. Napchałem się śniadaniem o 7 rano a potem im bliżej zawodów tym bardziej ściskał mi się brzuch. Ach te emocje :D
Zacząłem jeszcze raz analizować mój plan biegu, byle tylko nie zostać "pistoletem" jak to określiła jedna dziewczyna na forum bieganie.pl :D.
Czekałem i czekałem, aż w końcu nadeszła 10:00, ja już ubrany czekałem więc pozbierałem manatki i poszedłem.
Zaczął padać śnieg. A ja bez kurtki. Mój pierwszy błąd. Trochę zmarzłem po drodze. Ale znacznie bardziej po samym biegu. Ale nieważne.
Dotarłem do parku gdzie miejsce miało biuro i start oraz meta wyścigu. Odebrałem pakiet startowy i jako że miałem jeszcze ponad godzinę poszedłem sobie na stare miasto trasą biegu. Doszedłem do pomnika Piłsudskiego, przeszedłem się 2 razy po brzegu fontanny wzbudzając zaciekawienie przechodniów i obrałem kierunek do parku. Zarówno po drodze na starówkę jak i do parku na linię startu, mijałem coraz więcej biegaczy ;) W życiu tylu nie widziałem :D
Gdy doszedłem już do samego startu była ich cała masa. Jeszcze 30 min do startu a tu tyle ludzi że ciężko się przecisnąć :D
Podreptałem trochę po okolicy, to mój pierwszy bieg, ale myślę że logistycznie było wszystko super załatwione. 15 min przed startem zacząłem rozgrzewkę małą, pobiegałem razem z 500 innymi osobami, poskakałem po schodkach itp.
Przed samym startem ustawiłem się na samym końcu stawki. Tak jakoś, myślałem że tak trzeba gdy jest się pierwszy raz. Nie blokować innych itp. W końcu ja ledwo biegam :D
Endomondo się zawiesiło... fajnie, szybki reset telefonu, i słyszę strzał... WYSTARTOWALI!!
OMG, a ja nie gotowy, tel się ledwo włączył, endomondo też...
Ale spoooooooooooooko, zanim cały wąż przeleciał minęło jakieś 30 sec a ja byłem przecież na samym końcu ogona. Spokojnie zdążyłem wybrać piosenkę i włączyć endomondo, które i tak jakieś problemy zgłaszało, ale nie martwiłem się. Był elektroniczny pomiar przecież :)
Zaczęło się:
1km - Najpierw pętla po parku, pod górkę. Powtarzałem sobie w głowie jedno zdanie. Tylko nie "pistoletować"... Ale oni tak powoli biegli... to jednak nie jest miejsce dla mnie. Zacząłem ich powoli wyprzedzać. Jak się okazało pierwszy kilometr był najwolniejszy w moim biegu. A to dlatego że w ogonie biegli Ci którzy wiedzieli lub chcieli pobiec wolno. Tak tylko rekreacyjnie.
I dobrze, po to się biega. Dla przyjemności.
Jednak ja... przybyłem tu zrobić 27 minut! Adrenalina się zemnie aż wylewała :D Zacząłem się przeciskać do przodu, wymijać ludzi... nie było łatwo, alejki w parku były dość wąskie :D
Nie liczyłem, ale na pierwszym kilometrze wyminąłem jakieś 100 osób pewnie.
2km - Po pierwszym kilometrze znów podbieg pod górkę i wyjazd z parku na ulicę główną w stronę starego miasta. W tym odcinku rozwinąłem skrzydła. Patrzyłem na zegarek, puls ciągle około 172... Obiecałem sobie biec poniżej 180. Wmówiłem sobie, że poniżej 180 moge biec i się nie męczyć.
A tu "tylko" 172? No to walimy, podbieg pod górkę, ludzie wolniej biegli, wyprzedzałem całe grupki. Czułem taką moc...
3km - to już prosta trasa uliczna. To mój najszybszy kilometr w tym biegu. Pulsometr pokazywał cały czas max 176 uderzeń. Więc robiłem coraz większe kroki, mijałem coraz więcej ludzi. Widziałem, niektórzy już opadali z sił. A ja? Nie czułem nic zmęczenia. Do tego teren był chyba nieco z górki... Myślę, że tutaj wyprzedziłem najwięcej osób. Co ciekawe i dodające mi ogromnych skrzydeł i super siły w nogach, nikt nie wyprzedził mnie... tylko ja wyprzedzałem... Najszybszy kilometr biegu.
4km - nadchodzi kryzys... :D Biegniemy między zabudowaniami starego miasta. Ten fragment Lublina jest SUPER klimatyczny. Dalej wyprzedzam ludzi, ale też zaczynają się pojawiać biegacze którzy wyprzedzają mnie. Oddycha się coraz trudniej :D Ale co ciekawe ten kilometr jest tylko o 10 sec wolniejszy od najszybszego.
5km - tu już zaczyna się hardcore, nadal wymijam ludzi. Zwiększam jeszcze tempo. Ledwo oddycham. Ale nie zwolnię. O nie... Do tego pod górkę jakieś 3/4 odcinka tej trasy. Jak się okazuje potem, czas identyczny jak w 3 najszybszym kilometrze. To była masakra. Ten podbieg, a ja nie zwolniłem ani na chwilkę. Ledwo łapałem powietrze, ale co tam, to już ostatnia prosta, potem park i meta... a w parku z górki... nie pomyślałem... wbiegając do parku nie mogłem już złapać powietrza... zaczął się finisz z górki... tu popełniłem błąd... zwolniłem żeby złapać oddech :D
Mogłem dalej biec... zwolniłem tempo na jakieś 100 metrów... zobaczyłem, że chyba mnie ktoś dogania... o NIE!
Włączył mi się sprinterski finisz ( o ile można tą nieporadną próbę sprintu tak nazwać :D) dobiegając do mety nie potrafiłem już nabrać powietrza, obraz przed oczami zaczynał ciemnieć...
Ale przebiegłem metę... zatrzymałem stoper w pulsometrze... dziwne... to nie może być mój czas... coś tu nie gra...
Idę zobaczyć wyniki... 24:13... CO?! 24 minuty 13 sec?! HAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!
No way, nagle całe zmęczenie odeszło... odsuńcie się :D JA MOGE BIEC JESZCZE RAZ! xD
Pierwszy kilometr taki wolny. Ale spokojnie 30 sec można by urwać z tego jeszcze :D Nie mogę się doczekać kolejnego biegu.
Minęło już kilka godzin, ale adrenalina nie schodzi ciągle... Jestem super zadowolony. Taki progres? Poprzednia życiówka to ponad 28 minut. Ale na zawodach biega się szybciej :D A może to solidnie przepracowany marzec, zwłaszcza ostatni tydzień pomógł?
Nie wiem, ale za niewiele ponad miesiąc sprint triatlonowy... I chyba wezmę udział :D Zobaczymy czy zrobię odpowiednie postępy w miesiąc :D
Sam nie wiem co mógłbym jeszcze napisać... Tyle emocji mną targa... o tylu rzeczach chciałem napisać, o wszystkim zapomniałem :D
Wszystko jest w naszym zasięgu.
ta od pistoletów bardzo gratuluje! :)
OdpowiedzUsuńDzięki, Twoja taktyka dała mi zwycięstwo. Żadna dziewczyna mnie chyba nie wyprzedziła na końcu ;)
OdpowiedzUsuńJa swój pierwszy start planuję na 20 czerwca...niestety zbyt częste treningi na początku przygody z bieganiem to ogromny błąd i przytrafiła się drobna (mam nadzieję) kontuzja ale jeszcze trochę czasu jest. Widzę że emocje towarzyszyły wielkie przy tym starcie i jak widac dobrze to wpłynęło na Twój czas, nic tylko pogratulowac i życzyc następnych sukcesów.
OdpowiedzUsuń